Page 21 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 21

W dzisiejszych wersach powiązał Blimele i jej towarzysza zabaw, małego
                   Gabriela. Rozmawiali samymi wielkimi oczami – jej, jasnymi, niebieskimi, jego –
                   czarnymi jak węgiel. Oczy wołały do siebie jak ziemia i niebo, a z ust dzieci padały
                   słowa o tym, o czym dorośli milczą. Oboje bawili się w to, co dorośli przeżywają.
                   Przechodzili przez most wąski jak nić – jeszcze chwila, a porwie się i zniknie.
                   Pod nimi rozszalało się okrucieństwo, szczekało przerażenie, wył lęk. Ale oni
                   szli górą, po moście, cienkim, a zarazem mocnym jak żelazo i stal. Oczy mieli
                   otwarte, ale nie patrzyli za siebie. I nie patrzyli przed siebie, a mimo to szli, od
                   minionego – naprzód. I śpiewali, jak śpiewają dusze. I on też tam był, Symcha
                   Bunim Berkowicz. I była tam mama Gabriela, jak zmora z potarganymi włosami.
                   Bunim też mówił jak mówią dzieci i dusze, były to słowa z Pięcioksięgu, i uczył
                   dzieci paraszy Lech lecho , ze słodko-gorzką melodią, której nauczyła go mama
                                         8
                   Gabriela. Miriam mu wtórowała. Ubrała Blimele w ciepłe spodenki i kubraczek,
                   dopiero co zdjęte z rury nad kuchnią, żeby Blimele się – broń Boże – nie prze-
                   ziębiła w dalekiej drodze. Gabriela jego mama-czarownica ubrała w zimny, biały
                   całun... A most, cienki jak nić, kołysał się nad okrucieństwem, przerażeniem
                   i lękiem – i był z żelaza i stali.
                      Jak bardzo Symcha Bunim się zmienił! Podczas gdy w oczach sąsiadów
                   i „konsumentów” wyglądał na coraz większego dziwaka, a jego sposób mówienia,
                   jego milczenie, roztargnienie czy nagłe napady ekstazy lub smutku coraz bardziej
                   zwracały uwagę – on sam czuł się teraz spokojniejszy, spełniony. Zaczęło się to
                   od pisania wielkiego poematu i od ciąży Miriam. Dodało mu to siły i cierpliwości,
                   zmądrzał i złagodniał. Dawne rozdarcie ustąpiło miejsca rozdwojeniu, już innego
                   rodzaju. Nie dzieliło, jak tamto, wprost przeciwnie – scalało. Żył jednocześnie
                   w dwóch światach: w realnym getcie i w getcie ze swego poematu. Niby to samo,
                   a jednak nie to samo. Były jak dwa pomieszczenia, do których Berkowicz był
                   wspólnymi drzwiami. Przez te drzwi wprowadzał i wyprowadzał getto z jednego
                   pomieszczenia do drugiego. Jedno pomieszczenie stało w ostrym świetle dnia,
                   a do drugiego światło przedostawało się przez drzwi, przez poetę, jak przez
                   pryzmat. Promienie przenikały przez niego rozproszone, niosąc pocieszenie
                   i ulgę, czyniąc znośnym to, co najbardziej bolesne. Nawet lęk, ssące przeczu-
                   cie, które nie opuszczało go ani na chwilę i które teraz, wraz z codziennym
                   konduktem wysiedlanych ciągnącym przez zaśnieżone ulice, spełniło się. Na-
                   wet przerażenie, które szło za nim i przed nim, dźwięczało w strofach Bunima
                   inaczej. Wplótł w swój poemat mróz i wiatr, bezsilność i samotność, ale prze-
                   puszczone przez pryzmat jego ducha zyskały wymiar uniwersalny, a przerażenie




                   8    Lech lecho (w wymowie sefardyjskiej Lech lecha), dosłownie „Idź sobie”, tytuł trzeciej paraszy
                      (odcinka czytanego w synagodze) z Księgi Rodzaju (Rdz 12.1–17.27), a zarazem tytuł jidyszo-
                      wego poematu o getcie łódzkim Symchy-Bunima Szajewicza, który był w getcie mentorem Chavy
                      Rosenfarb i pierwowzorem postaci Berkowicza.                       19
   16   17   18   19   20   21   22   23   24   25   26