Page 26 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 26

– Faktycznie widać, żeś z prowincji – Cypora pokiwała współczująco głową. –
           Zawód taki jak wszystkie inne. Widziałaś, jak mijaliśmy sklepy. Naganiacz klientów
           uwiesza się na chłopie czy na innym chamie, który przechodzi obok, i tak długo
           go nakłania, aż tamten głupek da się zaciągnąć do sklepu. Na moim kawalerze
           można polegać. Gadkę ma jak oszlifowany diament, oby tak był zdrów. Tak potrafi
           przekonywać, że czarne jest białe, a błoto to złoto, że nim się obejrzysz, a już
           wychodzisz ze sklepu szczęśliwa z kawałkiem gówna w rękach. Ma piękny fach
           i jest tutejszy od stóp do głów.
             Binele rzuciła ukradkowe spojrzenie na Cyporę. Dopiero teraz, kiedy dziewczyna
           mówiła o swoim „kawalerze”, a jej twarz nieco pojaśniała, Binele uświadomiła
           sobie, że Cypora nie jest starą kobietą – wręcz przeciwnie, wciąż jest jeszcze
           młoda. Jej twarz miała, jak twarze większości kobiet w fabryce, kolor błota, może
           była nieco bardziej żółtawa. Czoło miała mocno pomarszczone, ale zachwycały
           świeże, piękne usta, błyszczące czarne oczy o długich, podwiniętych rzęsach,
           wdzięczny nosek i uroczy dołek na brodzie.
             Doszły do chałupy, przed którą jak uroczysta straż stał rząd dziewczyn wy-
           strojonych w krzyczące kolorowe obcisłe sukienki, z tanimi, wyliniałymi lisami
           zarzuconymi wokół odsłoniętych dekoltów i ramion. Pod pachami miały długie
           czarne torebki, paliły papierosy opierając się bokiem o ścianę, krzyżowały nogi
           w butach na obcasach i zalotnie wysuwały jedno biodro do przodu. Drżały z zim-
           na, a gruba warstwa pudru i różu na ich twarzach jeszcze wyraźniej podkreślała
           pomarszczoną skórę. Na ulicy panował dokuczliwy chłód.
             – Jak się miewa mój bękart? – Cypora zapytała jedną z nich.
             – Świetnie – dziewczyna wzruszyła ramieniem. – Oby moi wrogowie nie mieli
           się lepiej.
             Cypora wbiegła do ciemnego wejścia, a Binele za nią. Weszły do długiego
           ciemnego korytarza o wielu drzwiach, zza których dobiegały dziwne dźwięki.
             Cypora powtarzała, zapewniając Binele:
             – To najlepszy domek na całej Fajferówce, uwierz mi. Czynsz płacą za mnie,
           bo piorę im bieliznę. Dla nich przecież sobota-niedziela to największa gratka.
           No i też mają oko na moje bękarty, dają im coś do jedzenia nim wrócę do domu.
             Weszły do ciemnego pokoju o oknach tak brudnych, że aż nieprzezroczystych,
           matowych. W pokoju stał stół, w pół zapadnięty piec, a na podłodze leżało kilka
           sienników. Dwójka dzieci z gołymi pupami zbliżyła się do Cypory na czworakach,
           podczas gdy trzecie spało na posłaniu. Cypora przypadła do śpiącego dziecka,
           podniosła je i podała Binele. Ta, biorąc małego w ramiona, poczuła wilgoć brud-
           nych pieluch i jednocześnie silny odór, od którego zakręciło ją w nosie.
             – No i co powiesz? – wielkimi, niespokojnymi oczyma Cypora spojrzała ba-
           dawczo na twarz Binele. Dziecko zakwiliło słabym głosikiem.
             Binele skrzywiła się i szybko wyrzuciła z siebie:
             – Musisz iść z nim do doktora. Sama przecież widzisz, że ledwo zipie.
     26      Chwyciła szmatę z siennika, owinęła nią dziecko i okryła chustką. Pozostała
   21   22   23   24   25   26   27   28   29   30   31