Page 8 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 8

Mama dużo jeszcze mówiła, a potem się popłakała, ale mnie męczyło tylko
           jedno pytanie: Gdzie są ci ludzie i jak się do nich idzie.
             Spadł ulewny deszcz. Usiłowałem znaleźć schronienie w jednej z bram.
           Wszystko było pozamykane. Ściany domów z łuszczącym się tynkiem i za-
           mkniętymi okiennicami wyglądały jak przerażone oczy i wszystkie te oczy
           płakały kroplami deszczu. Postaci, które spotkałem po drodze, przypominały
           mi owe szmaciane lalki stojące obok zamkniętej kuchni. Poruszały się wolno,
           jakby i one zastanawiały się, dokąd pójść. Prawdopodobnie też szukały ludzi.
           Z tego powodu nie zatrzymywałem ich i o nic nie pytałem.
             Do deszczu dołączył się jeszcze silny wiatr. Cały drżałem z zimna. Deszcz
           i wiatr wzmogły się. Głowa mi płonęła z gorączki, a od nóg pełzł w górę mróz,
           przenikał do kości. Zwariowane myśli tańczyły po głowie. Gdzie jest moja
           mama? Co jej się stało? W wyobraźni widziałem ją tonącą w deszczu i błocie.
           Parę razy miałem wrażenie, że mama mnie woła albo że ją widzę.
             Z przeciwka wyszedł pijak bez butów i bez czapki. Zatrzymał się, mętnym
           wzrokiem przyglądał mi się z ciekawością. Uciekłem ze strachu. Najgorsze było
           to, że szmaty, które miałem na nogach zamiast butów, rozmokły i nasiąkły
           błotem. Węzełek z chlebem, który dostałem od mamy, całkowicie przemókł.
           W głowie pozostała tylko jedna myśl: znaleźć schronienie. W jednym z do-
           mów była otwarta brama. Wszedłem do środka w ciemność, natknąłem się
           na schody, przysiadłem. Teraz już czułem tylko zmęczenie. Zdrzemnąłem się.
           Śniło mi się, że jestem znów w domu… Nienawidziłem domu, nienawidziłem
           mamy, nienawidziłem całego świata. Z jaką przyjemnością bym to wszystko
           podpalił… Pragnąłem, by ten deszcz nigdy nie ustał, by wszyscy utonęli…
             Najbardziej pragnąłem zamordować Boga. Widziałem go jako starca
           o twarzy policjanta, z kijem w ręku, siedzącego w wyściełanym fotelu na
           górze w niebie. Teraz Bóg rozkazuje aniołom: „Niech zaraz spadnie deszcz,
           aby Awrum Lajb przemókł kompletnie”.
             Gdybym mógł, przywlókłbym długą, długą drabinę, wdrapał się po niej
           do góry i bym go pobił. Miałbym na ręku mnóstwo pierścieni i policzkował
           Boga. Niech i on poczuje to, co ja czułem. Albo sprowadziłbym ojca Godla,
           aby tak go zboksował, że wreszcie nauczyłby się rozumu.
             Zbudziło mnie zimno. Nie rozumiem, skąd się tu wziąłem. Deszcz ciągle
           padał. Gdzie ja przy takiej pogodzie znajdę ludzi?
             Nagle wydało mi się, że słyszę jakieś szybkie kroki. Pierwszą myślą było
           ukryć się, żeby mnie stąd nie wygnali. Kroki zbliżały się. Ktoś prawdopodobnie
     8     usiłuje znaleźć schronienie przed deszczem, podobnie jak ja. Nie mogłem się
   3   4   5   6   7   8   9   10   11   12   13