Page 365 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 365
W końcu zaczęto odsuwać od siebie resztki jedzenia, które nie mieściły się
już w żołądkach, i podnosić głowy, aby rozejrzeć się po świecie. Nagle wszyscy
poczuli się ociężali, zmęczeni, śpiący.
Prezes wstał. Teraz nastał czas na przemówienie, podniósł więc ręce ku
górze: – Moi goście – zaczął łagodnie. – Wcześniej byliście zbyt głodni, aby
wysłuchać mnie ze zrozumieniem. Teraz widzę, że jesteście zbyt najedzeni.
– Ludzie wybuchnęli gwałtownym śmiechem, gwoli przebudzenia się oraz wy-
rażenia zadowolenia, że Prezes jest tak znakomitym psychologiem i rozumie
sytuację, a być może też podaruje sobie nazbyt długie kazanie. – Dlatego nie
będę przynudzał – Prezes jakby trafił w sedno. – Chcę wam zakomunikować, że
przekazuję memu Arbeitsamtowi najszczersze pozdrowienia, a każdemu urzęd-
nikowi wręczam talon na pół kilo mięsa i pół kilo kiełbasy. – Okrzyki aplauzu
przerwały wypowiedź. Uśmiechając się ojcowsko, odczekał, aż się uspokoją
i podjął dalej: – Moi mili, wy wszyscy, którzyście się tu zebrali. Każdy z was na
swój sposób pomógł mi utrzymać getto. Wiem dobrze, że pomagając mi, każdy
z was pomógł też odrobinkę sobie samemu, na wiele rzeczy jednak nie zwracałem
uwagi, wiedząc, jakiego rodzaju odpowiedzialność na was spoczywa. Mam na
myśli odpowiedzialność za to, by się nie dać złapać za rękę. – Prezes zaśmiał się
z własnego żartu, a zgromadzeni posłusznie podjęli śmiech i znów bili brawo. –
Ale żarty na bok – Prezes wszedł w poważny ton. – Apeluję do was, do waszego
społecznego sumienia. W tej ważkiej, historycznej chwili, pamiętajmy wszyscy
o zobowiązaniu, jakie nałożył na nas los. Pamiętajmy o narodzie, naszym na-
rodzie, bracia! – Uniósł melancholijnie brwi. – To nie potrwa długo, przyjaciele.
Szczęśliwa godzina nadchodzi. Czujecie to przecież wszyscy podobnie jak ja. Przy-
gotujmy się. Bądźmy silni i jak najszybciej się stąd wydostańmy! Niech żyje naród
Izraela! – Ostatnie słowo utonęło w burzy braw. Prezes doczekał się owacji na
stojąco.
Po tym przemówieniu nikt nie miał ochoty wracać do domu. Ludzie przebudzili
się, nabrali ochoty do rozmowy i komentowania słów Prezesa. Tak, skoro mówił
to wszystko i był w takim nastroju, to znaczy, że długo to nie potrwa, i kto wie,
co może się lada chwila wydarzyć.
Pojawił się policjant i szepnął coś Prezesowi do ucha. Prezes przywołał do
siebie komisarza policji, ten zaś zapiął się pod szyją, poprawił mankiety, przy-
brał poważną minę i wymaszerował do ogrodu w ślad za Prezesem. Gdy tylko
ów wyszedł, ludzie otoczyli Zyberta: – Zybert, co? Co się dzieje? – szarpano go
nerwowo za ubranie.
Zybert machnął czapką: – Zupełne nic takiego. Morderstwo.
Zgromadzeni odetchnęli z ulgą i po chwili zaczęli wzruszać ramionami.
Morderstwo w getcie? Kobiety szeptały zaintrygowane, w tajemnicy. Wieczór
wypełniło napięcie i atmosfera sensacji. Teraz już w ogóle nie chciało się wracać
do domu. Należało poczekać na powrót Prezesa. Czekano też na Zyberta, który
pobiegł w ślad za Rumkowskim. 363