Page 124 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 124

Chłopiec otworzył usta. Gorąca i piekąca ciecz spłynęła z łyżki do gardła.
           Połknął ją z wielkim trudem. Jedynym wyjściem było jak najszybciej zjeść tę
           owsiankę i mieć spokój.
             – Cukerman był tu wczoraj. – Odwrócił się w kierunku matki, gdy skończyła
           go karmić.
             Spojrzała na niego, sprawdzając, czy nie bredzi w gorączce:
             – A kto to znowu jest ten cały Cukerman?
             – Ten wielki Cukerman, mamo. Fabrykant. Potrzebuje pomocy naszego ojca.
             – Icie Meirze, słyszałeś? – Szejna Pesia ochryple próbowała przekrzyczeć od-
           głos narzędzi stolarskich. – Sam, osobiście? – zdumiona popatrzyła na Szolema.
             – Sam, we własnej osobie.
             Szolem z dumą chciał jej opowiedzieć, że wielki Cukerman siedział tu wczoraj
           na krzesełku przy jego łóżku i rozmawiał z nim jak równy z równym, ale ugryzł
           się w język. Zapragnął zatrzymać to przeżycie dla siebie, choćby na jakiś czas.
             Icie Meir, gdy tylko usłyszał o zamówieniu Cukermana, porzucił pracę, złapał
           skrzynkę z narzędziami i wraz z Josim pobiegł do domu bogacza. Wrócili z kawał-
           kami połamanych drzwi szafy, po czym z wielkim zapałem i wytrwałością zaraz
           wzięli się do pracy. Naprawienie takiej antycznej szafy było zadaniem w sam
           raz dla Iciego Meira. W czasie jedzenia opowiadał Szejnie Pesi i zaciekawio-
           nemu Szolemowi o zamożnym domu, w którym zdołał zobaczyć tylko korytarz
           i gabinet. Twarz kobiety pojaśniała, gdy usłyszała o lśniących podłogach, które
           są tak gładkie i czyste, że można na nich siedzieć w najpiękniejszym ubraniu.
           Szolem zasłuchał się i ta wczorajsza rozmowa z Cukermanem wydała mu się
           snem.
             Po południu stan Szolema uległ poprawie. W końcu przeczytał interesujący
           go artykuł z „Folks-Cajtung” i zaczął powtarzać „tezy” swojego wystąpienia, które
           odbędzie się w czasie wieczornego zebrania. Ale gdy nadszedł wieczór i chłopiec
           poprosił o ubranie, Szejna Pesia kategorycznie pokręciła głową:
             – Mowy nie ma!
             Po godzinie Szolem znowu pokłócił się z matką. Jego głos ochrypł, więc Szejna
           Pesia miała jeszcze mocniejszy argument, aby nie pozwolić mu się ubrać.
             Tego wieczoru rodzina wcześnie poszła spać. Wszyscy byli zmęczeni nieprze-
           spaną nocą i pracowitym dniem. Gdy tylko zgaszono lampę, w piwnicy rozległo się
           chóralne chrapanie – i tylko jeden Szolem, który z frasunku nie mógł zmrużyć oka,
           leżał ze wzrokiem wbitym w białoszare, zamarznięte okno. W sercu czuł gorycz
           rozczarowania.
             Sam nie wiedział, jak i kiedy dostrzegł na szybie czarną plamę, która poru-
           szała się niemal niedostrzegalnie. Potem rozległ się dźwięk lekkiego uderzenia
           w szkło, coś jakby stuknięcie palcem. Chwilę leżał jak sparaliżowany. Ponownie
           usłyszał głos, który go wołał, ale tym razem jasno i wyraźne. Usiadł. Po chwili
           wstał z łóżka, aby otworzyć drzwi. Na korytarzu usłyszał kroki. Ktoś śmiał się
    122    cicho. Dwie twarze błysnęły Szolemowi przed oczyma:
   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129