1941, listopad – Biuletyn Kroniki Codziennej
YIVO, Kol. N. Zonabenda 909, nlb.
BIULETYN KRONIKI CODZIENNEJ Za miesiąc listopad 1941 r.
Od 17 PAŹDZIERNIKA przez 20 dni z rzędu przybywały do getta transporty wygnańców a z ZACHODU. O 20 000 ŻYDÓW z dawnej RZESZY, AUSTRII, CZECH i LUKSEMBURGA zwiększyła się ludność GETTA. GETTO ZDAŁO CAŁKOWICIE EGZAMIN PRZY PRZYJMOWANIU SWYCH BRACI Z ZACHODU.
Dzień 17 października 1941 r.[1]363 stanowi niewątpliwie w życiu getta, a może i w dziejach żydostwa, historyczny moment. W dniu tym bowiem przybył do naszego miasta pierwszy transport zachodnioeuropejskich Żydów. Współczesna wędrówka „Żydów, wiecznych tułaczy”, kierowana tym razem wschodnim szlakiem, zapoczątkowana została w tym pamiętnym dniu.
Jednak, jak to notował już Biuletyn Kroniki Codziennej, ludność getta jeszcze przed kilku tygodniami poinformowana została przez Prezesa o zapowiedzi przybycia tutaj 20 000 rzeszy z Zachodu. W specjalnym publicznym przemówieniu wygłoszonym w swoim czasie przez megafony[2], Prezes nakreślił zasadnicze obowiązki, jakie mają przypaść w udziale w związku z zapowiedzią osiedlenia w getcie Żydów z Zachodu. Tutejszemu społeczeństwu i jego władzom pod hasłem gościnności i serdeczności, pod hasłem podzielenia się z nowymi przybyszami własnym dachem i chlebem, zapowiedział zwierzchnik getta rozwiązanie tego arcytrudnego problemu.
I w rzeczywistości, pod tymi wzniosłymi hasłami na długo jeszcze przed przybyciem pierwszego transportu podjęta została w getcie syzyfowa praca przygotowawcza, powierzona, jak to już notował Biuletyn, kierownictwu adw. Neftalina, któremu, jak to już nieraz bywało, przypadały w udziale najtrudniejsze i najbardziej odpowiedzialne misje.
W dzień i w nocy odbywała się praca na terenie Urzędu mieszkaniowego, mającego za zadanie rozwiązanie problemu lokalowego dla dwudziestotysięcznej, nowej ludności. Do pracy tej, poza właściwymi urzędnikami, powołano olbrzymią rzeszę nauczycielstwa, która w przyszłości, wobec zachodzącej konieczności unieruchomienia szkół, przeznaczona została do prac związanych z rozlokowywaniem i opiekowaniem się przybyszami. Również nie spały i inne działy aparatury gminnej organizacji.
Tak dla przykładu Wydział Budowlany Przełożonego Starszeństwa Żydów w amerykańskim tempie remontował gmachy szkolne oraz domki na Marysinie, przeznaczone do zakwaterowania wysiedleńców.
Stolarnie gminne w ciągu 24 godzin na dobę wyrabiały prycze i inny najniezbędniejszy sprzęt dla nowej ludności. Podjęto masową produkcję materaców i sienników. Wydział Kuchen zajął się zainstalowaniem kotłów i urządzeń we wszystkich miejscach przewidzianych na kwatery przybyszów. Wydział Aprowizacji opracował plan, zmierzający do rozwiązania zagadnienia zaprowiantowania tych, co przybędą.
Podkreślić z naciskiem należy, iż od pierwszej chwili zapowiedzi osiedlenia w getcie 20 000 Żydów Prezes zdecydował się przynajmniej w pierwszym okresie zaprowiantować ich na ciężar gminy, jak również bez żadnego ekwiwalentu oddać do ich dyspozycji wszelkie rozporządzalne lokale. Służba Porządkowa wreszcie pod kierunkiem swego komendanta Rozenblatta zmobilizowała cały swój aparat, by stanąć na wysokości zadania w zakresie bezpieczeństwa i ładu w okresie przybywania transportów.
Warto nawiasem wspomnieć, iż kilkakrotnie przed dniem 17 października kolportowane były w getcie z palca wyssane plotki o wstrzymaniu całej akcji. Na kilka dni jednakże przed wspomnianym dniem powszechnie w getcie było wiadomo, że transporty zaczną nadchodzić. Rzecz prosta, że zainteresowanie wśród społeczeństwa gettowego rosło z dnia na dzień, dochodząc do zenitu w godzinach rannych dnia 17 października, gdy lotem błyskawicy rozniosła się wieść, że o godz. 16 przybędzie pierwszy transport. W rzeczy samej władze gminne otrzymały w tym sensie wiadomość ze strony czynników przełożonych z poleceniem przygotowania organizacji do przyjęcia transportu. Na długo jeszcze przed zapowiedzianą godziną w kierunku Marysina zaczęły maszerować kompanie milicjantów Służby Porządkowej. Około godz. 3 po południu w stronę dworca radogoskiego wyruszyły dorożki z przedstawicielami władz Przełożonego Starszeństwa Żydów oraz sznur furgonów przeznaczonych do przewózki bagaży.
W gmachu kina na Marysinie, który znajduje się tuż u granic getta, skonsygnowano większą rzeszę robotników do przenoszenia bagaży. Na krótko przed godz. 4 Pan Prezes udał się w swej dorożce na stację. Przedstawiciele władz niemieckich z Zarządu nad Gettem, z tajnej kryminalnej policji również udali się na miejsce. Kilkanaście minut po [godz.] 4 zajechał przedługi pociąg składający się z osobowych wagonów na bocznicę stacji radogoskiej. Z wnętrz wagonów zaczęli się wysuwać wygnańcy. Pierwszy transport z wygnańcami z Wiednia znalazł się w getcie[3]...
Milicjanci natychmiast rozpoczęli swą opiekę nad przybyszami. Brak wprost słów do opisania objawów serdeczności i doraźnej pomocy ze strony Służby Porządkowej. Objuczyli się oni, jak wielbłądy pakunkami, walizkami, kuferkami przyjezdnych, uważając to za swą ambicję, aby każdego z przyjezdnych wyręczyć chociażby od konieczności noszenia swego dobytku[4].
Na tym tle wydarzyły się charakterystyczne nieporozumienia, zgoła anegdotycznego charakteru. Tak dla przykładu: jeden z wiedeńczyków, starszy, elegancko ubrany pan, zdezorientowany, podobnie jak cały transport, widokiem żydowskich milicjantów, w ich charakterystycznych czapkach i opaskach, myślał, że ma do czynienia ze służbą hotelową. Pan ten ni mniej, ni więcej, jeszcze z okna wagonu krzyknął do najbliższego milicjanta: czy może pan mi polecić przyzwoity hotel dla czterech osób. Dopiero po czasie, gdy przybyli zorientowali się, kto się nimi opiekuje, że mają do czynienia z członkami-funkcjonariuszami żydowskiej policji, o istnieniu której nigdy nie słyszeli, formalnie się tym faktem wzruszyli. Było to dla nich wielkim pocieszeniem, ulgą wielką w tym końcowym etapie tragicznej podróży w nieznane. Tego, że od razu w momencie przybycia znajdą się pod opieką bezpośrednią świetnie zorganizowanych władz żydowskich, przybysze się zupełnie nie spodziewali. Okoliczność ta wywarła na nich bardzo duże wrażenie i pozwoliła im już z nieco większą ufnością, aniżeli w trakcie nieprawdopodobnie męczącej 20-godzinnej podróży w zamkniętych wagonach pod czujnym okiem konwojentów, myśleć o jutrze. Poza Służbą Porządkową, rzesza z kierowniczych osobistości tutejszych władz Przełożonego Starszeństwa Żydów pod bezpośrednim kierownictwem samego Prezesa, czuwała nad organizacją przy opuszczaniu wagonów przez wiedeńczyków i wyładowywaniu bagażu.
Kilku lekarzy specjalnie delegowanych na dworzec przez Wydział Zdrowia w asyście sanitariuszy, pod kierownictwem szefa wydziału doktora Millera i dyrektora Rumkowskiego nieśli w razie potrzeby pomoc chorym i osłabionym. Chorych i najstarszych ulokowano w dorożkach względnie wozach ciężarowych. Pan Prezes w swojej dorożce umieścił również kilka starszych osób. Warto przy tej okazji zaznaczyć, iż władcza postawa zwierzchnika getta, z miejsca zdobyła popularność wśród dwunastu setek przyjezdnych wiedeńczyków. Wszyscy zdrowi, uformowani w szeregi, pomaszerowali w kierunku getta, którego rogatka marysińska znajduje się w odległości kilkuset metrów od dworca. Uformowane zostały partie po 200 do 300 osób. Na czele kroczyło trzech żołnierzy w mundurach SS, z ręcznymi karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Partie zaczęły maszerować do przygotowanych dla nich kwater, w marysińskich domkach. Służba Porządkowa zgodnie z otrzymaną od władz niemieckich instrukcją, oczyściła na czas przemarszu wygnańców ulice z przechodniów. W przyzwoitej i bezpiecznej odległości od miejsc przemarszu zalegały tłumy ciekawskich. Wszystkie ogródki domków marysińskich wypełnione były tłumami, które z największym zaciekawieniem przyglądały się przez szpary w płotach i sztachetach niezwykłym orszakom. Były to niezapomniane obrazy, gdy uliczkami Marysina kroczyli pierwsi wygnańcy. Później bowiem z widokiem ich się oko ludzkie już oswoiło. Ale jakże fantastycznie wyglądali wiedeńczycy na tle Marysina pamiętnego dnia 17 października 1941 r. W swoich, w wielu wypadkach tyrolskich strojach z zielonymi kapeluszami z piórkiem, z długimi fajkami, objuczeni zwojami parasoli, z bateriami termosów, w krótkich górskich futerkach.
Kronika Getta Łódzkiego/Litzmannstadt Getto 1941-1944, wyd. J. Baranowski, Krystyna Radziszewska i inni, Łódź 2009, t. 1, s. 320-332.
[1] Pierwszy transport Żydów zachodnioeuropejskich przybył do getta w Łodzi 16 X 1941 r. W tym miejscu, podobnie jak i w dalszej części, autorzy Kroniki podają datę 17 października.
[2] Publiczne przemówienia Ch. Rumkowskiego odbywały się na placu strażackim przy ul. Lutomierskiej 11/13. W tym przypadku mowa jest o przemówieniu wygłoszonym 7 października – APŁ, PSŻ 1090, s. 28-36.
[3] Pierwszy transport z Wiednia liczył 1 000 osób. Jego kierownikiem był Berthold Borzyhadi. Jako kolektyw „Wiedeń I” został zakwaterowany przy ul. Przemysława 13/15. Przybyła nim m.in. Alicja de Buton, późniejsza współredaktorka Kroniki. Łącznie z Wiednia czterema transportami przybyło 4 999 Żydów. We wrześniu 1942 r. po „szperze” i wcześniejszych wysiedleniach z maja oraz w wyniku chorób i głodu, w getcie pozostało już tylko 621 wiedeńskich Żydów – Baranowski 2004c, s. 24.
[4] 366 Inny obraz przybycia do getta jawi się z pamiętników przesiedleńców. „Trzy dni i noce spędziliśmy w zamkniętych wagonach. Przyjęto nas pałowaniem i biciem” – wspomina Ruth Alton Tauber – LBI Berlin, LBIJMB MM 2, 4. L. Eichengreen tak opisuje przyjazd do Łodzi: „Po wielu godzinach, około półtora dnia jazdy, naszą uwagę zwrócił odgłos hamulców. Wkrótce pociąg się zatrzymał, otworzono drzwi, mrużyliśmy oczy w jaskrawym południowym słońcu [...]. Niemieccy umundurowani strażnicy popychali i bili nas, gdy w pośpiechu przechodziliśmy obok nich. Musieliśmy czekać na zewnątrz przed wagonami, wtedy też widzieliśmy po raz pierwszy grupę około 30 mężczyzn ubranych w czarne mundury, czarne czapki z pomarańczowym otokiem. «Żydowska policja porządkowa» szepnął ktoś. Rozkazali nam się ustawić w szeregu i iść. Potykaliśmy się i uskarżaliśmy, jednak nie było ani żadnych wagonów czy też samochodów dla starszych lub dzieci” – Eichengreen 2001, s 53–54.