Centrum Dialogu im. Marka Edelmana
  • EN

Spotaknie z Panią Sarą Tenenberg - Bialas - Viktorja Marszałek, Ola Kołodziej

stPrzeglądając program wydarzeń Festiwalu Łódź Czterech Kultur natknęłyśmy się na postać Pani Sary Tenenberg-Bialas (kiedyś Stefania Śliwka), która miała przyjechać do Łodzi, aby zaśpiewać na koncercie piosenki jidysz. Ta postać nas bardzo zainteresowała. Pomyślałyśmy, że jej historia musi być naprawdę bardzo ciekawa. Jako mała dziewczynka przeżyła holocaust a wiele lat po wojnie odważyła się przekazać światu cząstkę siebie, czyli zapomniane piosenki jidysz, które przez te wszystkie lata przechowywała w swoim sercu. Gdy opowiedziałyśmy o Pani Sarze w Klubie Kuriera, usłuszałyśmy propozycję „Chciałybyście porozmawiać z Panią Sarą? A wiec szykujcie pytania. Spróbujemy wam zorganizować spotkanie”. 


Oto jesteśmy w Teatrze Studyjnym. Jesteśmy lekko podenerwowane, gdyż jest to nasz pierwszy wywiad. Gdy przed rozmową próbowałyśmy znaleźć jakieś informacje o Pani Sarze, natknęliśmy się tylko na jeden reportaż w języku angielskim, który został opublikowany po wydaniu płyty z jej piosenkami jidysz. Również nie znalazłyśmy zdjęć. Pomyślałyśmy zatem, że Pani Sara musi być skromną osobą. Nie myliłyśmy się.

Pani Sara przywitała nas szerokim uśmiechem. Nie kryła wzruszenia, gdy dowiedziała się jaki jest cel naszej wizyty. Zaczęła nam opowiadać. Na początku o czasach dzieciństwa, a później o latach w obozie koncentracyjnym i czasach tuż po nim.

Opowiedziała nam o swoim życiu przed wojną, o swoich sąsiadach kominiarzach, którzy po żydowsku mówili lepiej niż ona. Na pytanie jaki był wtedy stosunek Polaków do Żydów, odpowiedziała, że wtedy nie doznała krzywdy. Nie wiedziała też wtedy, że może być inaczej. Pamięta tylko jedną sytuację w szkole, gdy ksiądz  nie chciał jej pozwolić uczęszczać na lekcje religii. Później jednak się zgodził, aby przyszła na jedną, za umową, że będzie zachowywała się cicho. I tak po tej pierwszej lekcji uczęszczała na te zajęcia już do końca. „Nie mogę nic złego powiedzieć o czasach przedwojennych. Tu się rodziło, tu się mieszkało, tu się żyło.”

 Ojciec Pani Sary był szewcem, miał małe przedsiębiorstwo. Mama była właścicielką sklepu z suknami. Stefania miała również dwie starsze siostry. Gdy zaczęła się wojna rodzice zdecydowali, wysłać ją do jej siostry do Sosnowca, ponieważ na Śląsku panowały lepsze warunki. Dobrze pamięta ten dzień, dzień, w którym po raz ostatni widziała ojca. „Szliśmy z tatusiem przez las. Było ciemno i bardzo się bałam. Wydawało mi się, że zaraz na nas napadną dzikie zwierzęta. Chciałam płakać, ale tatuś powiedział, żebym nie płakała, to nie płakałam. Nie wiedziałam jak długo chodziliśmy po tych lasach. Ale w końcu doszliśmy do mojej siostry, do Sosnowca. Potem tatuś poszedł po wodę… i już go więcej w moim życiu nie wiedziałam.”

 alt Opowieść Pani Sary jest bardzo chaotyczna, gdyż jest przepełniona emocjami. Opowiadając nam swoją historię, staje się jakby złapana w objęcia wspomnień, które się w niej budzą. Gdy opowiada jakieś bolesne dla niej wydarzenie, łzy napływają do jej oczu. Pani Sara przywołała wspomnienie, w którym po raz ostatni widziała swoją matkę. „Moja mama stała w oknie I płakała, a ja mówiłam ‘mamusiu nie płacz, ja przecież niedługo wrócę’.” Ale po powrocie już mamy nie odnalazła.

Stefania Śliwka została złapana przez niemieckich żołnierzy w łapance w grudniu 1941, niedługo po tym jak skończyła 13 lat. Niemcy zaprowadzili złapane dziewczyny do jakiejś niewykończonej szkoły w Sosnowcu. Później wepchnęli je do wagonów bydlęcych i zawieźli do Gross-Rosen. Ale mała Stefania nie wiedziała co się dzieję, nic nie rozumiała. „Gdy ci żołnierze - zbrodniarze, mówię prawdę, dla mnie to zbrodniarze, krzyczeli coś do nas po niemiecku, to my nic nie rozumiałyśmy. Widząc, że my nie robimy to czego oni chcą, strasznie się wściekali i nas bili.”
 
Pamięta przeszywający, zimny strach. „Jako dziecko wyrwali mnie z rodziny, od rodziców. Ja dotychczas nigdy nie byłam sama. Jak byłam w Rabce to po mnie rodzice musieli przyjechać i zabrać mnie do domu, bo ja byłam mamusinym dzieckiem. A teraz było dużo starszych ode mnie dziewcząt, ale to wszystko było obce.”

Było ciężko. Nie było jedzenia, nie było wody. Musieli również się opróżniać. A każda się wstydziła. Stefania nie wiedziała jak długo jechały. Nie wiedziała ile dni minęło, ani kiedy była noc a kiedy dzień. Jeszcze nigdy wcześniej nie jeździła pociągiem. I znowu, gdy przejeżdżali przez las, myślała, że dzikie zwierzęta na nie napadną. „Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, wyskoczyć nie mogłam, tam zostać też nie mogłam.”
 
„Bardzo nam się chciało pić. Jedna dziewczyna powiedziała, że woda po niemiecku to „Wasser”, i że jak będziemy krzyczeć „Wasser” to oni nam wodę przyniosą. Tak i zrobiłyśmy. I wtedy pociąg stanął, a do wagonu przyszedł żołnierz niemiecki z wiadrem wody, ale nie dał nam jej do picia. Wodę tę wylał na nas. A to było przecież w styczniu. Od razu wszystko zamarzło i były sople.”

Gdy przyjechali do obozu, zagnano je do fabryki i podzielono do pracy. „Ja na początku dostałam stosunkowo naprawdę dobrą pracę. Ale jednego dnia, gdy pracowałam, zobaczyłam na podłodze kawałek gazety. I tak się ucieszyłam, bo już przecież dawno nie czytałam, więc podeszłam i chciałam ją podnieść. Ale zobaczyła to pani, co dozorowała nad nami, i mnie zbiła. Po tym musiałam zmienić pracę na ciężką.”

W obozie brakowało jedzenia, prysznic mogły brać tylko raz na dwa tygodnie, praca była ciężka, Niemcy traktowali dziewczyny nieludzko… Ale my, którzy nie przeszłyśmy przez te wszystkie cierpienia, te upokorzenia nie znamy słów, które były by w stanie je opisać. Wtedy Stefania nie miała nikogo, kto by mógł jej powiedzieć co wtedy się działo, albo dziać miało. Nie wiedziała nawet, że to była II Wojna Światowa. Nie mogła również w żaden sposób zmienić biegu rzeczy. Miała tylko jedną możliwość – czekać, aż ten koszmar się skończy.

Stefania była najmłodsza wśród dziewczyn. Często skarżyła się im, że jest głodna. Dziewczyny przestrzegały ją, żeby tylko nikomu o tym nie mówiła. Ale dziewczynka nie rozumiała: ‘Dlaczego? przecież jestem głodna’. Więc powiedziała to esesmanowi. „Ten mnie zapytał ‘Dlaczego? Nie dostajesz jedzenia?’ Ja mówię ‘Dostaję, ale mało’. ‘A inne dziewczęta?’ ‘One też są głodne, ale się boją.’ Za takie słowa mogłam pożegnać się z życiem.”

Raz w miesiącu do dziewczyn przychodziły listy od rodziny. Stefania otrzymała jeden taki list. Był od rodziców, ale podpisało się pod nim wiele osób, żeby wiedziała, że o niej pamiętają. W następnych miesiącach Stefania wyczekiwała kolejnych, jednak więcej żadnego nie otrzymała. Zrozpaczona dziewczynka zadawala sobie pytania ‘A może oni o mnie zapomnieli? A może mnie nie chcą, bo jestem w obozie? A może… a może…  a może…’ Była nieszczęśliwa, chciała sobie życie odebrać.
W końcu zdecydowała się napisać list i wysłać go na pocztę, „Myślałam, że poczta musi wiedzieć, gdzie są rodzice”. List dostała już gotowy, w którym już  było napisane jak to jej się w obozie podoba, jakie tu jest świeże powietrze, dobre jedzenie itp. Miała się pod tym tylko podpisać.

Na dziewczynach były również przeprowadzane eksperymenty. Które dziewczyny do nich „nadawały się” decydowali Niemcy. Wszystkie musiały się rozebrać i po kolei stawać przed esesmanem w kółku narysowanym na podłodze. Dla Stefanii było to bardzo upokarzające. Stając naga przed starszym mężczyzną, czuła się jak by została odarta z  resztek godności. „W tym momencie, mężczyzna przed którym stałam, stawał się Panem Bogiem. To on decydował, która z nas będzie mogła żyć, a która nie.”

W tym momencie Pani Sara przerwała swoją opowieść, jakby wyrwawszy się na chwilę z objęć przeszłości, spojrzała na nas i powiedziała „Ja mówię SS, SS. A wy wiecie co to było SS? To byli żołnierze, którzy byli wyszkoleni, żeby żydów mordować!” Ci ludzie, nie byli już ludźmi, byli istotami odartymi ze współczucia, wrażliwości i wszelkich innych ludzkich uczuć, posiadającymi tylko dwóch przewodników w swoim postępowaniu – nienawiść do żydów i miłość własną.

Po selekcji dziewczyny, który zostały uznane za te, które „nadają się” do eksperymentu, a Stefania znalazła się między nimi, dostawały jakieś tabletki po czym były poddane obserwacji. Gdy po latach Pani Sara spotkała tamte dziewczyny, te bardzo się zdziwiły że ona ma synów, gdyż wszystkie inne dziewczyny po tych eksperymentach nie mogły mieć dzieci. Na szczęście tabletki nie wpłynęły na organizm Pani Sary. Być może dlatego, że wtedy w odróżnieniu od innych dziewczyn, jej organizm nie był do końca wykształcony, gdyż była wtedy jeszcze małą dziewczynką .

Gdy zapytałyśmy się, czy na wieść o tym, że zbliża się Armia Radziecka, Niemcy zarządzili ewakuację, Pani Sara odpowiedziała, że nie były ewakuowane bo nie było już dokąd. Podobóz, w którym była Pani Sara został wyzwolony dopiero 9 maja 1945. Tego dnia Stefania jeszcze pracowała. Gdy przybyła Armia Radziecka, Lagerfuhrer zaprowadziła ją do baraku i powiedziała, że przyniesie jej ubrania aby ona mogła wyjść z obozu. Ale Stefania nie chciała. Nie wiedziała, że obóz został wyzwolony i nie chciałam zostawić koleżanek

 Po wyzwoleniu Stefania wróciła do Częstochowy. Ale to już nie było jej miasto, nie mogła go rozpoznać. Jakiś przechodzień zapewnił ją, że to jest Częstochowa i wytłumaczył jak może dojść do ulicy, przy której kiedyś mieszkała z rodzicami. Jednak jej domu nie było. Rodziców też nie było. Z poczucie bezsilności Stefania zaczęła płakać. Zobaczyła ją dawna sąsiadka i dowiedziawszy się co się stało doradziła, aby ona szybko poszła do archiwum, póki go jeszcze nie zamknęli i tam sprawdziła w dokumentach czy jej rodzice są na którejś z list. Stefanie przybiegła przed zamknięciem, ale i tak nie chcieli jej wpuścić. Po prostu nie uwierzyli, że jest żydówką. Wtedy dziewczynka zaproponowała, żeby sprawdzili czy potrafi coś napisać lub przeczytać po żydowsku. Dopiero po tym sprawdzeniu, uwierzyli jej. Stefania przeszukała wszystkie listy nazwisk, jednak rodziców na nich nie znalazła. Jedyną nadzieję został dla niej mężczyzna, który znajdował się na liście pod nazwiskiem Śliwka. Miała nadzieję, że może to jej jakiś krewny. Gdy odnalazła dom, w którym on miał mieszkać, zapukała niepewnie w drzwi. Otworzył jej jakiś mężczyzna i zapytał ‘Czego ty chcesz?’. A Stefania nie wiedziała co odpowiedzieć. „Ja sama nie wiedziałam czego chcę… Po chwili zastanowienia się, wykrztusiłam z siebie, że szukam Pana, co się nazywa Śliwka, bo ja też tak się nazywam. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział: ‘Wiesz co Śliwko? Jesteś moją kuzynką!’
 
Okazało się, że w tym domu mieszka też jej wujek. „Gdy przyszedł wujek, zapytał mojego kuzyna czy on opowiedział mi wszystko i czy dał mi coś jeść. Przedtem leżał na stole chleb. A potem go nie było. Musiałam ten chleb zjeść!”

Tego dnia Stefania dowiedziała się, że rodziców już nigdy zobaczy. Prawdopodobnie zginęli w Treblince. Był to dla niej bolesny cios. Jedyna nadzieja powrotu do ukochanych rodziców, którą żyła Stefania w obozie, została zniszczona. „Ja nie wiem jak było u innych dzieci, ale ja jestem jednym z tych, którym wojna zabrała wszystko.”
 
Stefania została w tym domu, domu jedynej rodziny, która jej pozostała. Mieszkała tam, również ciocia, druga żona wujka, która dziewczynkę bardzo nie lubiła. To właśnie ona sprawiła, że Stefania czuła się w tym domu gorzej niż w obozie. „Tam przynajmniej były dziewczyny, które się mną opiekowały. A tu nie miałam nikogo...”

Pomimo cudownych chwil, które Sara przeżyła w swoim późniejszym życiu, do dziś nie potrafi wymazać wspomnienia z lat zrujnowanego dzieciństwa. Ta przeszłość, nie jest krainą którą tak łatwo opuścić. Do dziś nie może dobrze spać, we śnie krzyczy. Te okropne wspomnienia i przeżycia nie pozwalają jej żyć normalnie. Wojna zostawiła na jej sercu bliznę, która pozostanie już do końca życia.  

Choć nie zdążyłyśmy poruszyć temat muzyki, ani  wielu innych, o których chcieliśmy usłyszeć, cieszymy się, że miałyśmy możliwości spotkania z Panią Sarą. Jej historia jest niezwykłym świadectwem, tego jak wojna dzieli ludzi na katów i ofiary. Mamy nadzieję, że świat w końcu nauczy się na swoim błędach i już nigdy ludzi nie będą podzieleni, bo przecież wszyscy jesteśmy równi.

do sary kartka

© 2019. Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi.