Page 264 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 264

Otwarte serce i nic więcej. I ten Żyd to właśnie ma. Od nikogo się tego nie uczył.
           Krytykiem trzeba się urodzić, rozumie pan? To tak jak z artystami – albo się ma
           to coś, albo nie. – Oblizał usta, po czym, dostrzegając wątpliwości w roziskrzo-
           nych oczach Bunima, przerwał. – Ale co ja panu głowę będę zwracał, prawda?
             – Broń Boże, przeciwnie – rozgorączkowany Bunim zapomniał o swoim za-
           wstydzeniu. Nie miał już wątpliwości, że ma przed sobą jednego z pisarzy.
             – Rozumiem, rozumiem – Friede huśtał się na krześle. – Pan chce wiedzieć,
           jak w dzisiejszych czasach Żydzi marnują swój czas.
             – Niektórzy być może naprawdę marnują swój czas. Ale dla innych jest to
           coś więcej.
             – Na przykład – co więcej…
             – To dla nich substytut…
             – Substytut czego?
             – Substytut życia.
             – Pan ma na myśli pisanie?
             – Tak. Mam na myśli pisanie. Czego nie można samemu przeżyć, próbuje się
           opisać. Czasami chciałoby się posiadać więcej niż jedno własne życie, patrzeć
           na świat dodatkowymi oczyma, przeżywać namiętności dodatkowymi sercami…
           – Bunim zaczął szybko gestykulować. – Wówczas stwarza się takie drugie ja.
           I buduje się słowami drugi świat wokół siebie. Tak to pojmuję.
             – A co by pan powiedział o takim jednym, na przykład o tym tu, co siedzi
           przed panem, kto nieustannie pisze tylko o swoim własnym, nudnym ja. Nie
           o życiu, którego nie przeżył, lecz o bezsensie życia, którego doświadczył. Choć
           miał goryczy pod dostatkiem, wciąż do niej wraca, by ponownie pić tę truciznę,
           której nigdy nie dość. Co powiedziałby pan takiemu wariatowi?
             Bunim poczuł się niepewnie po pierwszym strumieniu słów. Trochę się zaga-
           lopował w nagłym podnieceniu. Wyjąkał:
             – Co powinienem powiedzieć? – poczuł, jak robi mu się gorąco pod kołnierzy-
           kiem. – Hm… pan wie… to znaczy, przecież sam pan wie, dlaczego pan tak robi.
             – Proszę mi wybaczyć! – wykrzyknął Friede. – Nienawidzę pisania. Przysięgam
           panu. Przysięgam na wszystko, co święte. Ale nie mogę sobie dać rady… Dlatego
           jestem ciekaw pana opinii. Szukam kogoś, kto mógłby mi wyjaśnić moją własną
           zagadkę. Proszę mi powiedzieć…
             – Czy ja jestem wyrocznią?
             – No, przecież dopiero co pan wyrokował. Dopiero co mówił pan o tych,
           którzy siedzą i piszą, aby przeżyć to, czego nie mogli doświadczyć osobiście…
           jak pan to określił.
             – Z pewnością istnieją też inni, którzy piszą z innego powodu.
             – Jestem jednym z tych innych.
             – Nie wiem. Nie jestem…
             – A niech pan sobie będzie, kim pan chce. Chcę wiedzieć, co pan sądzi o mnie.
    262      Bunim poczuł przytłaczające zakłopotanie.
   259   260   261   262   263   264   265   266   267   268   269