Page 260 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 260

I oto wrócił – wyrośnięty syn i brat. Nie można oderwać od niego oczu.
           Wszyscy pieszczą go spojrzeniami. Chętnie rzucono by mu się na szyję, ale czy
           to wypada? Wszak to niemal rabin! A poza tym wszyscy są skrępowani. Jest
           jakiś inny niż kiedyś. Już pewnie odzwyczaił się od domu, stał się trochę obcy.
           Jego oczy nie patrzą prosto w twarz. Uciekają w bok – niczym w poczuciu winy,
           niepewności. Chłopak nie odstępuje jedynie ojca. Cały dzień jest przy nim.
           Wsłuchuje się w każde jego słowo, jakby cały czas czekał, aż ojciec powie coś
           ważnego. Idzie z nim na modlitwę do sztibla , do chasydów, do sąsiadów. Gdy
                                               28
           wracają, miło jest słyszeć Bunima idącego po schodach. Wszystkie dziewczyny
           z podwórka pożerają go wzrokiem. Ten jednak, którego kroki tak pewnie brzmią
           na zewnątrz, wchodzi do środka z pochyloną głową i pochmurną twarzą. Znowu
           idzie do pokoju ojca i prosi cicho:
             – Tato, porozmawiaj ze mną…
             Od chwili powrotu wydaje mu się, że tylko ojciec może go uratować. Ojciec,
           który kiedyś tak po prostu zaprowadził go do Boga – ojciec, który jego, otulonego
           w tałes, zawiódł do chederu, do otwartego siduru ze świętym, bożym alfabetem
           na pierwszej stronie. Ojciec, który stał w kącie i przyglądał się, jak rebe rzuca
           cukierki dzieciakom z chederu, by dla nowego ucznia słodka była boża Tora.
           Jakże słodka wówczas była! A teraz, gdy poznał ją wzdłuż i wszerz, niesie tak
           wielką gorycz! Jego oczy mówią do siwego, zgrabionego mężczyzny: „Dziękuję
           ci, tato, za tamtą słodycz, ale gdzieś ją po drodze zgubiłem… Zacznijmy jeszcze
           raz…” Stare, mądre oczy rozumieją, a doświadczone serce kurczy się z bólu. Oto
           nadzieja jego życia przyszła do niego w poszukiwaniu nadziei. Zmęczony umysł
           drży, powtarzając rozpaczliwie: – Ratować syna… Ratować błądzącego! Więc na
           nowo siadają i studiują razem. Dniami i nocami, dniami i nocami. Melodia nucona
           na dwa głosy dobiega zza zamkniętych drzwi niczym wołanie o pomoc, żałosny
           krzyk bólu. A wraz z nią smutek kładzie się na ścianach mieszkania. Nadzieja
           opada z nich cicho i wstydliwie, po czym znika.
             W domu nie powiedziano o tym jeszcze ani słowa, ale wszyscy już wiedzą,
           że Symcha Bunim nie zostanie rabinem. To nie byłoby jeszcze takie straszne.
           Wszyscy przeczuwają coś gorszego, o czym strach w ogóle pomyśleć. Dom zmie-
           nia swoje oblicze. Ludzie kręcą się po nim, jakby gdzieś tu leżał ktoś obłożnie
           chory, a oni nie wiedzieliby, komu bardziej współczuć: mamie, tacie czy samemu
           Bunimkowi. Nikt nie wie, jak się do niego odnosić. Obawiają się okazywać mu
           zbyt wiele miłości, lecz milczeć też się boją. On zaś – zagubiony w sobie, pośród
           ludzi, których kocha, nie może znaleźć dla siebie miejsca. Świat stał się za ciasny.
           Czuje, że coś musi się wydarzyć, że musi coś zrobić, lecz nie wie co. Zatem znowu
           pozostaje ojciec. Tylko skąd wziąć siłę, aby z nim szczerze porozmawiać?... Dni



           28   Sztibl – prywatna modlitewnia, bóżnica, połączenie domu nauki, studiowania Tory i centrum życia
    258      społecznego chasydów.
   255   256   257   258   259   260   261   262   263   264   265