Page 280 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Annette Libeskind Berkovits „Życie pełne barw. Jak Nachman Libeskind przeżył nazistów, gułagi i komunistów"
P. 280

wyzdrowieć. Nie myślał o niczym innym i niczego innego nie pragnął.
          Mama miała jednak wobec niego wielkie plany.


                                        * * *


             W styczniu przyjechałam do Miami na urodziny ojca. Po kolacji mama
          powiedziała:
             – Mamy ci coś do pokazania.
             Skąd ta liczba mnoga? – zdziwiłam się.
             – Co masz na myśli, mówiąc „my”?
             – To coś, co zrobiliśmy razem z twoim ojcem.
             Nie mogłam sobie wyobrazić, co to może być. Nie widziałam, aby
          kiedykolwiek pracowali wspólnie nad jakimkolwiek projektem.
             – Nachman, przynieś to. Jest na sekretarzyku.
             Po chwili ojciec wrócił rozpromieniony, trzymając szeroki pas brą-
          zowego płótna. Mama podeszła do niego i chwyciła jeden koniec. Był to
          kolaż z żółtych, czerwonych i zielonych filcowych kwiatów na brązowym
          tle. Praca była zdumiewająca w swej prostocie i przywodziła na myśl
          obraz, który był mi znajomy. Byłam zachwycona.
             – Wy dwoje to zrobiliście?
             – Tak – odrzekła mama z szerokim uśmiechem. Nie siedzimy tu przed
          telewizorem. Mamy ważniejsze rzeczy do roboty.
             Roześmiałam się z jej udawanej wyniosłości.
             – Nie miałam pojęcia – wykrztusiłam, ale mama mi przerwała.
             – Wiesz, że twój ojciec ma wielki talent artystyczny, ale potrzebuje
          motywacji, więc postanowiłam zrobić razem z nim filcowy kolaż. Wiesz,
          zostało mi tyle filcu po robieniu laleczek.
             – Gdyby nie mama, nie miałbym hejszech – powiedział tata, używając
          słowa oznaczającego w jidysz chęć.
             – To mi wygląda jak jakaś praca Caldera – powiedziałam, podchodząc
          bliżej, aby dotknąć wąziutkich pasków filcu. Były wycięte z taką precy-
          zją, że nie mogłam sobie wyobrazić czegoś takiego wychodzącego spod
          ludzkiej ręki. Rodzice roześmiali się.
             – To nasz hołd dla Alexandra Caldera – powiedziała mama, bardzo
          zadowolona, że rozpoznałam źródło ich inspiracji.
             – Nazwaliśmy tę pracę „Calderowska” – dodał tata.


          280
   275   276   277   278   279   280   281   282   283   284   285