Page 118 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 118
Jedyny czas, kiedy rzeczywiście czuję w sobie odrobinę życia, to wizyty u fry-
zjera, gdzie chodzę w każdej wolnej chwili. W oknie zakładu zazwyczaj wisi kartka
z rzekomo niemieckim napisem: A kik in di Zeiting zehn fenig . Dziś kartki nie
2
3
ma. Dziś fryzjer sprowadza „Litzmannstädter Zeitung” przez Bałucki Rynek.
Czytam gazetę, a potem tłumaczę przeczytane fragmenty Żydom, którzy
też przychodzą ciekawi nowości. Czytam niemieckie opisy walk na frontach,
a mężczyźni zamęczają mnie, abym – choćby i ze świecą – poszukał między
wierszami maleńkiej, drobniutkiej sugestii na temat niemieckich porażek. Czy-
tam o niskich instynktach, jakie posiadamy, i o tym, że Hitler w końcu znalazł
sposób, by pozbyć się tego przekleństwa, najpierw w Europie, a później na całym
świecie. Żydzi wokół mnie uśmiechają się, gdy to słyszą: „Głupi szwab” – śmieją
się. „Prędzej kopyta wyciągnie, niż zetrze Żydów z powierzchni ziemi”. Jednym
słowem: paszkwile na nasz temat są dla moich słuchaczy jak „kącik rozrywki”.
Wiadomości słuchają poważnie, ale antysemickie hece wyśmiewają, jakby były
smakowitymi dowcipami. Jeśli czasem znajdzie się ktoś, kogo dopada strach, to
nie brakuje, broń Boże, chętnych, by wybić mu go z głowy. A ja? Często trzymam
z większością. Śmieję się jak oni, ale co się dzieje w sercu, to już inna historia.
Kto wie, może podobnie jest z innymi śmiejącymi się?
To cała moja „strawa duchowa”. Reszta dnia jest gonitwą za produktami.
Czasem – po chleb i prowiant, innym razem – do „mięsnego”, gdzie albo dają,
albo nie dają. Potem ścielę łóżka i obieram ziemniaki lub brukiew. Zostałem
kucharzem pierwszej kategorii. Mamy czajniczek elektryczny i w nim gotujemy
zupę: trochę wody z solą. Sól nadaje wodzie posmaku zupy, więc wydaje się
nam, że naprawdę coś jemy.
Nocą śnię o ojcu. Tęsknię za nim coraz mocniej – tęsknotą, która podobna
jest do mojej tęsknoty za Bogiem, obrońcą. Sny przenoszą mnie z powrotem
do naszego dawnego mieszkania albo do domku letniego w Rokitnicy. Siedzimy
wszyscy przy wielkim stole na pokrytej zielenią i słońcem werandzie. Halina wraz
z Leonem flirtują, zjadamy duże talerze rosołu.
Rano nie chce mi się wstawać. Mama musi mi po tysiąckroć przypominać, że
jestem nauczycielem, że muszę być punktualny. Z całej szkoły pozostały trzy nauczy-
cielki. Wszystkie kiedyś mnie uczyły. Teraz jestem ich kolegą – a one wyglądają
na dumne ze mnie. Może i ja powinienem czuć dumę? Dobrze byłoby podzielić
się tym, co się wie, rozpalić ciekawość u dzieci. Ale pracuję bez zaangażowania.
Nawet dla Racheli nie jestem już taki sam. Nie mogę spędzać z nią czasu.
Odkąd jesteśmy w getcie, jeszcze jej nie pocałowałem. Najwyżej spacerujemy po
2 „Zajrzenie do gazety 10 fenigów”. Jest to zdanie w języku jidysz, stylizowane jedynie na niem-
czyznę.
3 Łódzka niemieckojęzyczna gazeta „Lodzer Zeitung” od 12 kwietnia 1940 r. ukazywała się jako
116 „Litzmannstädter Zeitung”. Była w bardzo ograniczonym zakresie dostępna na terenie getta.