Page 148 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
        P. 148
     Znowu wypełnialiśmy niezliczone wnioski, a przez następnych kilka
          dni przyswajaliśmy różne zasady i regulacje i odbywaliśmy spotkania
          z pracownikami socjalnymi. Celem owych spotkań było zdobycie infor-
          macji o naszym charakterze i osobowości oraz przynależności religijnej,
          aby umieścić nas w odpowiednim miejscu u godnej szacunku rodziny.
          Pracownicy socjalni chcieli wiedzieć, czy istnieje możliwość zlokalizowa-
          nia krewnych mieszkających w Stanach, oraz czy mamy jakieś szczególne
          preferencje co do miejsca zamieszkania. Ponieważ nie wiedziałem nic
          o Ameryce, każde miasto wydawało mi się taką samą kropką na mapie.
          Powiedzieli nam, że Centrum Dziecięce jest tylko naszym przejściowym
          miejscem zamieszkania, a do miejsc docelowych zostaniemy przypisani
          w oparciu o zebrane informacje.
             Po znalezieniu odpowiednich rodzin mieliśmy zostać do nich przypisani
          zgodnie z przynależnością religijną i rozesłani do miast w całych Stanach.
          W każdym mieście za nasz dobrostan miały odpowiadać różne organizacje,
          zobowiązane do przedstawiania okresowych raportów rządowi. Ich zada-
          niem było nadzorowanie naszego życia w starannie wyselekcjonowanych
          przybranych rodzinach.
             W międzyczasie wśród żydowskich mieszkańców Bronksu rozeszła się
          wieść, że dom przy Caldwell Avenue pełen jest sierot z Europy. Codziennie
          ludzie przychodzili „z wizytą”, aby zapytać o naszych krewnych, sprawdzić,
          czy jesteśmy z nimi skoligaceni albo czy znamy ich znajomych i bliskich,
          którzy zostali w Europie. Niektórzy odwiedzający byli tak uprzejmi, że
          oprowadzali nas po mieście, co zawsze stanowiło mile widziany przerywnik.
          Pewna para przychodziła specjalnie, aby zobaczyć się ze mną i Leonem.
             Z panem Yiddelem Borensteinem i jego małżonką zaprzyjaźniliśmy się
          na całe życie. Ich zainteresowanie nami było szczere, utrzymywaliśmy
          kontakt nawet po wyjeździe z Nowego Jorku. Przez całe lata obserwowali
          nasze dokonania. Później, kiedy wróciłem do Nowego Jorku, aby osiąść
          tam na stałe, kontynuowaliśmy znajomość.
             Borensteinowie zmarli wiele lat temu, lecz nadal są w moim sercu.
          Zrządzeniem losu, kiedy przygotowywałem się do napisania tej książki,
          wraz z moją żoną Haną i synem Jeffreyem uczestniczyłem w przyjęciu po
          projekcji filmu wyprodukowanego przez Marion Wiesel, żonę Eliego Wie-
          sela, laureata Nagrody Nobla. Jakaś pełna energii pani poszukiwała miejsca
          siedzącego, zaprosiliśmy ją więc do naszego stolika. Podczas rozmowy
          zdradziła nam, że jej panieńskie nazwisko brzmi Borenstein. Oczywiście
          148
     	
