Page 29 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 29
wbrew własnej woli, niczym przykuty do fotela siedział obok kaflowego pieca
i pozwalał muzyce wnikać w siebie głęboko, zawładnąć nim całkowicie. Długo
pielęgnowana oziębłość zaczęła się topić. Nie wiedział, co się z nim dzieje i nie
umiał znaleźć na to odpowiedniej nazwy.
I tak się stało, że wraz z muzyką odkrył również Matyldę. Nie mógł oderwać od
niej oczu, patrzył, jak jej palce gładzą klawisze, jak porusza dorodnymi, białymi
ramionami, jak jej głowa wraz z całym ciałem porusza się rytmicznie, kołysana
na falach dźwięków. Ona sama była częścią tej zawiei tonów, która miotała się
między ścianami salonu, a także we wnętrzu jego ciała. Im bardziej senna była
ta muzyka, tym bardziej Matylda wyglądała na pobudzoną – tak jakby właśnie ta
senność obracała się w końcu w przebudzenie, wyzwolenie, zestrojenie z życiem,
z puszczonymi wolno emocjami i żądzami.
Był w niej zakochany i miał głębokie przekonanie, że całe jego życie zależy
od niej. Czasami wydawało mu się, że pamięta ją z jakiegoś innego czasu, z in-
nego życia. Nieraz przy pianinie zamiast niej, albo właśnie w niej – rozpoznawał
swoją młodą mamę, przemienioną, przekształconą, tak jakby jej zasznurowanie
zostało poluzowane, wyzwalając jej pogodę, która rozlewała się w tej lirycznej,
melancholijnej słodyczy dźwięków muzyki.
Czasami przeżywał bolesne momenty, zapadnięty w swoim fotelu, zagłębiony
w sobie. Wszystkimi zmysłami czuł jakieś rozgorączkowanie, jakby coś się w nim
miotało i chciało się przebić – coś dziwnego, nowego. On, który do tej pory zado-
walał się zewnętrznymi pozorami, teraz zaczął szukać treści ukrytej we wszystkim,
co go otaczało. On, który każdą rzecz z taką pewnością siebie umiał nazwać po
imieniu, mający tak konkretne poczucie rzeczywistości – zaczął odczuwać w so-
bie takie roztrzęsienie, niepewność, gorzko-słodki nieokreślony głód, a nieraz
aż do bólu tęsknotę. Często czuł, jakby był zakuty w grubą, żelazną skorupę,
a to, co jest pod nią – kalekie, ale pełne życia – bezsilnie, beznadziejnie próbu-
je się przebić przez pancerz żelaznego chłodu.
Nieraz w takich błogosławionych chwilach wydawało mu się, że już zbliża się
do osiągnięcia wyzwolenia i oto wkrótce wydostanie się z tego gęstego lasu,
w którym błądzi, ku prawdziwej, wielkiej światłości.
Bał się tego, co nowe i dziwne, ale jednocześnie szukał tego.
Nigdy nie mógł zrozumieć, w jaki sposób muzyka Matyldy może mieć na niego
taki wpływ. Potem tłumaczył to sobie w ten sposób, że był wtedy na tyle gotowy do
przemiany, że muzyka była tylko dotknięciem, które poruszyło właściwe struny, na
skutek czego całe jego wnętrze rozedrgało się i zaczęło rezonować. Innym razem
tłumaczył to sobie tym, że przeżycia w czasie tamtych pierwszych koncertów były
przeczuciem i przygotowaniem duszy na nieszczęście, które miało nadejść: na
śmierć rodziców.
Reb Mojsze Aron Cukerman umarł nagle na atak serca. Mama odeszła rok
później. Wyglądało to tak, jakby w dojrzałości i sile swego ciała była podpierana
przez Mojsze Arona. Gdy go zabrakło, zaczęła się kurczyć i zapadać w siebie 27