Page 208 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 208
rocznica z jego życia przypada tego dnia. Cmentarz i lunapark zlały się w jego
wyobraźni w jedno. I tym razem zadziałało podobieństwo kontrastów. „Życie wy-
daje się prostą drogą, ale nią nie jest” – myślał. – „Kręci się w kółko, po okręgu,
jak karuzela. Dlatego tak trudno czasem dojść do celu. Ale dlatego też jest ono
interesujące. Jednak jest inne niż ta karuzela, która wiruje tutaj. Ta nie jest wcale
pociągająca… bo jest igraszką, głupstwem, a czasy głupoty już dawno minęły…
Ta karuzela kręci się i kręci wciąż w tym samym miejscu, wraca ciągle do tego
samego punktu. Z życiem jest inaczej. Stale przynosi jakieś nowości. Nigdy się nim
nie przesycisz. Trzeba tylko mieć odwagę, siłę i rozum, aby z tej spirali wyłuskać
jakiś sens – jeden sens, który nadałby życiu znaczenie, cel. To właśnie jest życie”
– podsumował i uśmiechnął się. Miał poczucie, że gdzieś tutaj, w tym lunaparku,
znajduje się grób jego Szoszany oraz to puste miejsce, które na niego czeka.
Wirował w tym absorbującym, beztroskim chaosie. Zrobiło mu się lekko, jakby
szybował. I nagle wszystko zaczęło się kręcić z powrotem. Jak nić rozwijająca się
z kłębka, tak niespodziewanie naszło go wspomnienie sztetla, jego rodzinnego
miasteczka, które też zdawało się być gdzieś tu, w lunaparku. „Z jaką lekkością
uniosłem się, jak wysoko zaleciałem!” – westchnął i kolejne beztroskie obrazy
zaczęły przelatywać mu przez pamięć z prędkością karuzeli. Nie miał cierpliwości
do przesiadywania w chederze. Ledwo wytrzymywał w szkołach… A ojciec akurat
uparł się, żeby został uczonym. Miał głowę na karku, a w niej wiele pomysłów.
Brakowało mu jednak cierpliwości do nauki. Zawsze ciągnęło go do prawdziwego
życia. Do czynów, do działania. Na ulicę. Ciągnęło go do towarzystwa młodych
ludzi. Więc przewodził młodzieży w mieście, był jej bożyszczem. Na rozkaz Morde-
chaja Chaima przyjaciele w ogień by poszli. I kto z nich ludzi zrobił? Kto objawiał
im ideały? Kto inspirował płomiennymi przemowami? Niesamowite – Mordechaj
Chaim! Niesamowite – jego słowo! Dobrze być niekoronowanym królem sztetla,
mieć świat pod swymi stopami – jak prywatny folwark! W tym momencie na
jego twarzy pojawił się cień. „Ale na karuzeli życia nie zawsze lata się wysoko.
Nieraz twardo spada się na ziemię i trzeba siły Samsona, aby się z tego upadku
podnieść. Ja posiadałem taką siłę, zawsze ją miałem… Jedyny skarb w nędzy tej
bezsensownej wędrówki – siła podnoszenia się z upadku” – potrząsnął głową.
Z jakim trudem czasami ponownie stawał na nogi, jak trudno przychodziło mu
dojrzewanie, szukanie celu życia. Szukał go po świecie: w Niemczech, Czechosło-
wacji, Anglii… Doświadczał wzlotów i upadków. Założył fabrykę pluszu – i przeżył
jej bankructwo. A potem znów harówa, znów stawał się bogaczem i ponownie
nędzarzem. I to samo z żonami: taniec z jedną – i mogiła, taniec z drugą –
i znów pogrzeb. Życie straciło całą lekkość. Dni stały się ciężkie jak kula u nogi.
Były to dni, od których człowiek pragnie się uwolnić, odciąć, przetrwać je. Ale
za każdym razem coś go przywracało do rzeczywistości, pchało na powrót do
życia, do działania i do nowej próby, aby przezwyciężyć pokusy i na nowo wziąć
los w swoje ręce. Czuł w sobie powołanie do czynu, prawdziwego, wielkiego
206 czynu! Ale ludzie już nie chcieli podążać za nim jak młodzież z rodzinnego sztet-